niedziela, 28 maja 2017

Dwa



Zayn


Siedziałem wkurzony na kanapie, w domu Liama. Skąd oni wiedzieli o tym, że pozostawiłem przy życiu jakąś nastolatkę i w dodatku, nie wymazałem jej wspomnień? Niby jak miałem to zrobić, kiedy była nieprzytomna i cała ubrudzona?

Jestem z jednym z najstarszych wampirów na ziemi, nie będę się fatygować, aby wymazać wspomnienia jakiejś dziewczyny z ulicy. Musiałbym zabrać ją do siebie i zaczekać, aż się obudzi. Nawet jeżeli nadal tam leży, nie zamierzam się specjalnie po to wracać, już wolę siedzieć i wysłuchiwać kazań Lydii o równouprawnieniu ludzi.

Ludzkie życie jest popieprzone tak naprawdę, to jedno wielkie gówno. Śmierdzi słabością tak bardzo, że dziwię się im, jak oni w ogóle oddychają.

Rozejrzałem się po pomieszczeniu, które byli mi tak dobrze znane. Nowoczesny salon, oczywiście wielki telewizor wiszący na ścianie i wiele różnych gadżetów.

Wyczułem na sobie czyjeś spojrzenie, wiec podniosłem oczy od razu napotykając wzrok Harrego.

- Coś tu śmierdzi tak jakby zgnilizną. - Wziąłem wdech, by zlokalizować źródło zapachu. Spojrzałem w stronę korytarza, zapach dochodzi stamtąd. Nie trzymają ludzi w pokojach, więc to musi być smród z piwnicy. - Coś tu zdechło czy Liam znów próbował przemienić w wampira jakiegoś zwierzaka?

Payne uwielbiał eksperymentować. Nieraz próbował przebudzić psa, jednak za każdym razem kończyło się to śmiercią zwierzaka i gniewem Lydii.

Wampirzyca zawsze była wrażliwa na krzywdę innych, nigdy nie raniła innych, chyba że była do tego zmuszona- wtedy nikt nie mógł jej powstrzymać.

Dostałem w tył głowy, dziewczyna patrzyła się na mnie, i gdyby spojrzenie mogło zabijać, byłbym bardziej martwy niż jestem teraz.

-Co?- spytałem ze skruchą w głosie. Wszyscy się dziwnie zachowują, tylko dlaczego? Lydia niepotrzebnie się na mnie wydziera, a reszta w ogóle się nie odzywa.

-Czy ty mnie w ogóle słuchasz? Masz znaleźć tą dziewczynę i wymazać jej pamięć, rozumiesz? - Spytała zła.

Nie rozumiem czemu, jeżeli należy do tych, którym nie da się wymazać pamięci, po prostu ją zabiję, a rodzinie wymażę wspomnienia o jej istnieniu.

To tylko zwykły człowiek, nikt więcej.

-Słyszę, nie musisz się na mnie wydzierać. Gdybym potrzebował mamusi, powiedziałbym ci o tym. - Odparłem, z uśmiechem obserwując, jak jeszcze bardziej ją denerwuję.

Lydia złapała się za skronie, ciężko wzdychając, jakbym był nic nierozumiejącym dzieckiem. Tak naprawdę, nie rozumiałem jej złości. Nie muszę wymazywać wspomnień każdej osobie, na jakiej się pożywiam. Nie muszę tego w ogóle robić, nie ma żadnej zasady dotyczącej tego.

-Zayn, ta dziewczyna z wczoraj. To Danber, musisz wymazać jej wspomnienia. Teraz nie zdaje sobie z tego sprawy, ale piłeś z niej i jesteście połączeni. Wymaż jej wspomnienia, nim będzie za późno i cię zabije. - Powiedział Liam, wstając. Lydia siedziała obok Harrego, który objął ją ramieniem.

Była zła, bo się martwiła. Wszyscy oprócz mnie byli przejęci. Na mnie nie robiło to wrażenia, skoro dziewczyna nie zdaje sobie z niczego sprawy, nie trudno będzie ją zabić.

-Po prostu ją zabije, nic wielkiego. Nie rozumiem waszego zmartwienia.

Harry westchnął.


-To nie takie proste, Zayn. Dobrze wiesz, że jest nam potrzebna do rytuału, tak jest z każdym Danberem.

-W 1027 roku zabiliśmy jednego, nie odprawiając wcześniej rytuału, zero świadków, zero konsekwencji, zero martwego mnie. - Odparłem zirytowany, nie chciałem iść teraz jej szukać.

-Nie, nie zabijesz jej. -Odparła słabo Lydia, widać było, że ma dość tej rozmowy. Prawdopodobnie ta cala sytuacja ją niepokoiła, ostatnio przy zabijaniu Danbera, prawie straciliśmy Harrego. Jako kobieta, przejmuje się nami wszystkimi. Wiemy, że jesteśmy jej jedyną rodziną i nie chce stracić żadnego z nas.

-Poważnie nie możemy jej zabić? Przynajmniej nie musielibyśmy się męczyć, szukając jej. Nie wiemy nawet, gdzie ona jest.

Czemu ona jest tak dla nich ważna, jeżeli ją zabijemy, a ciało spalimy, wilkołaki jej nie dostaną. Nie pomoże im w uśmierceniu mnie.

- To chociaż zlećcie to komuś, po co brudzić sobie ręce. Pewnie nadal się nie umyła jak to ludzie. - Dodałem, kiedy reszta patrzyła na mnie z irytacją.

Czasami bywam irytujący.

-Nie będziemy brudzić sobie rąk ani szukać kogoś, kto zrobi to za nas. To ty ją znajdziesz i przyprowadzisz do twojego domu. Nie sprzeciwiaj się mi, bo dobrze wiesz, że inaczej zrobić nie możemy. Nie wiem, dlaczego masz głupie pomysły mające na celu ocalić ją.

-Czy ty na poważnie myślisz, że będzie mi się chciało iść jej teraz szukać?- Spytałem z niedowierzaniem.

-Nie obchodzi mnie to. Potraktuj to jako karę za niewymazanie jej wspomnień. Po rytuale możesz robić z nią, co tylko zechcesz.

Westchnął zrezygnowany, nie ma sensu nie z nią kłócić, i tak wyjdzie na jej.

Będę musiał szukać szkoły, dziewczyna była jeszcze młoda, wiec nie sądzę, że już ją skoczyła. Westchnąłem z poirytowaniem.

-Lydia, przygotuj wszystko z chłopakami, nie zamierzam zmieniać się w hotel dla ludzi na dłużej niż to potrzebne. Wezmę ze sobą Louisa, on jako jedyny myśli normalnie.

Skinąłem na Louisa, wyszliśmy z salonu. Moje nastawienie co do znalezienia jej zmieniło, kiedy Lydia wspomniała o możliwości wypicia tej pysznej krwi.

Pół godziny później wychodziliśmy z domu, nie spieszyło nam się, wiec mogliśmy sobie jeszcze pograć w karty, nigdy mi się to nie znudzi.

Prosta gra, w której możesz zarówno wygrać, jak i przegrać zbyt wiele.

-Zayn, wiesz może, gdzie jest sztylet? Ten srebrny, z diamentową rączką i jakimś kamieniem w środku.

-Chyba Liam zniósł go do laboratorium, jak już będziesz tam szła, weź ze sobą też kielich, gdzieś tam powinien być.

Louis już czekał na mnie na podjeździe, opierając się o swój samochód. Słońce ładnie świeciło, aż szkoda było gdziekolwiek jechać. Miałem ochotę na spacer.


-Przejdźmy się, co?


-Samochodem będzie szybciej.


-Jak pobiegniesz, to będziesz szybszy niż samochód. - Odparłem zirytowany.


Thea


-Thea, kochanie. Wstawaj już, musisz dzisiaj iść do szkoły. Wydarzenia z ostatnich dwóch dni nie usprawiedliwiają cię z niechodzenia do szkoły. -Powiedziała moja mama, a po usłyszeniu jęku pomieszanego z warknięciem, wyszła.

Westchnęła, odwracając się na plecy i spojrzałam na sufit. Moje życie to jedno wielkie gówno. Nie robie nic poza oglądaniem seriali, jedzeniem i pisaniem wszystkiego na Twitterze. Nie mam tłumów znajomych, tylko jedną przyjaciółkę. Nigdy nie całowałam się z chłopakiem, nawet z żadnym nie rozmawiałam. Onieśmielają mnie i to bardzo.

-Thea, mama mówi, że masz wstawać. Poza tym Lucy będzie tu za kilka minut, jest już późno.

Spojrzałam na Rena, był nawet przystojny. Czarne włosy dzisiaj zaczesał do góry, a do tego miał piękne, niebieskie niczym bezchmurne niebo, duże oczy. Wszystkie dziewczyny podobno padają pod uśmiechem.

Poszedł sobie, gdy zobaczył, jak zaczynam się przebierać. Z szafy wyjęłam białą bluzkę i bordową bluzę, gdyby było mi zimno. Z oparcia krzesła wzięłam czarne dżinsy i szybko się ubrałam.

Spakowana, z telefonem w ręku zeszłam do kuchni. Lucy już siedziała przy stole i rozmawiała z moim bratem. Kocha się w nim, odkąd skończyła piętnaście lat.

Podeszłam do lodówki i jedząc jogurt, spojrzałam na koleżankę. Jak zwykle wpartywała się z uwielbieniem w Rena, który przeglądał w tym czasie coś w telefonie, czasami pokazując jej to i posyłając jeden z zalotnych uśmiechów, od których powoli zaczynało mi się robić niedobrze. Każdemu zbrzydłoby, widząc go robiącego to kilka razy dziennie. Lucy z rumieńcami się do niego uśmiechała i jednocześnie starała się zakryć swoja twarz włosami. Chłopak natomiast udawał, że tego nie widział i wciąż siedział ze wzrokiem utkwionym w telefonie.

-Idziemy?- Pokiwała głową, wstając i pożegnała się z Renem, wychodząc ze mną do szkoły.

poniedziałek, 22 maja 2017

Jeden

Thea


Obudziłam się, ze strasznym bólem szyi. Odruchowo dotknęłam bolącego miejsca, które wydawało mi się zbyt śliskie i zimne, aby to był pot.

Z szybko bijącym sercem przełknęłam ślinę, obawiając się najgorszego. Spojrzałam na rękę, która była cała czerwona, we krwi.

Dopiero teraz spostrzegłam, gdzie się znajduję. Leżałam cała mokra na trawie, w jakimś parku. Słońce dopiero wzeszło, więc pewnie jeszcze nie ma tu zbyt wielu osób.

Strach sparaliżował moje ciało, nie wiedziałam, co się stało i co w ogóle tutaj robię. Nie pamiętałam niczego, oprócz tego, że wyszłam z domu na spacer, co jak widać nie było zbyt mądrym pomysłem. Powinnam zacząć myśleć, zanim coś zrobię. Każda osoba żyjąca w tych czasach zdawała sobie sprawę z konsekwencji wchodzenia z domu po zmroku.

Od kiedy wieczorne spacery w mieście wampirów są rozsądne? Mogłam zostać w swoim pokoju, oglądając kolejny odcinek mojego ulubionego serialu, narzekając na brak chłopaka z fanfictions oraz opisywać na Twitterze każdą chwilę mojego życia.

Niezdarnie podniosłam się z ziemi. Stanęłam mocniej na nogach, kiedy zakręciło mi się w głowie. Rozejrzałam się dookoła. To był definitywnie jakiś park, dużo drzew, jakieś ozdobne ławeczki, obok nich stoliczki oraz dużo ślicznych kwiatów. Podeszłam do jednej z ławek, po czym na niej usiadłam. Musiałam przemyśleć sobie kilka rzeczy i pomyśleć o tym, jak wytłumaczę się rodzicom.

Nie wiem, ile myślałam, ale całkowicie się wyciszyłam. Dodatkowo się uspokoiłam, wiec strach odleciał gdzieś w niepamięć. Miałam gdzieś, że ugryzł mnie wampir, że nie wróciłam na noc do domu i że pewnie moi rodzice się martwią. Nie obchodziło mnie, że miałam dziś uczyć się prowadzić samochód, chciałam tu zostać do końca życia. Tutaj było tak cicho i spokojnie, zupełne przeciwieństwo mojego domu.

Zaczęłam rozmyślać o potrzebnych, jak i mniej potrzebnych rzeczach. Jednak nie trwało to długo, ponieważ jakieś dziecko zaczęło się drzeć. Pewnie zobaczyła jak wyglądam albo może próbowała udawać kaczkę pływająca w stawie, ale coś się jej nie udało.

Odwróciłam się w stronę źródła dźwięku, chcąc zobaczyć, czy się nie myliłam. Spojrzałam na paroletnią dziewczynkę, która tuliła się do nogi swojej mamy. Ta natomiast mroziła mnie wzrokiem i gdyby to mogłoby zabijać, już dawno byłabym martwa.

Przewróciłam oczami na jej postawę, widzi nieznajomą dziewczynę, cała we krwi, ze śladami kłów na szyi i nie robi nic innego niż mrożenie mnie wzrokiem.

Gdzie chęć pomocy? Tak ciężko jest podejść i się spytać, czy wszystko jest w porządku? Zaśmiałam się, to byłoby idiotyczne. Oczywiście, że nie było w porządku, ale ludzie to kurwy i nie zadadzą tego pytania, nie wykażą nawet chęci pomocy. Jedyne osoby, które będą się o ciebie szczerze troszczyć to twoi rodzice, nie babcia, nie najlepsza przyjaciółka czy brat, tylko rodzice.

Zaczęła boleć mnie głowa, do tego moja szyja bardzo piekła i ten spokój, którego doświadczyłam kilka minut temu, gdzieś się ulotnił. Wróciły obawy o reakcje rodziców, więc postanowiłam już wracać, pewnie się o mnie martwią.

Wstałam z ławki i chwiejnym krokiem kierowałam parkowymi dróżkami, ku mojemu miejscu zamieszkania. Spostrzegłam dziewczynkę, która przed chwilą zakłóciła mój spokój.

Dziecko biegało beztrosko, nie spodziewając się, że byłam tuż za nią. Postanowiłam ją nastraszyć, nie byłam osobą mściwą, jednak, w pewnym sensie, poczułam się urażona wzrokiem jej matki, jak i samego dziecka. Podeszłam do niej ostrożnie, tak by nie spłoszyć ptaków, które zazwyczaj przy uciekaniu wydają głośne odgłosy i leciutko szturchnęłam w ramie dziewczynkę. Dziecko odwróciło się, a ja zrobiłam straszną minę, wystawiłam ręce nad głowę i wydałam coś, co miało przypominać warkot wilka.

-Chcę pić twoją krew- Wyszeptałam, tuż nad jej uchem, na co ona wrzasnęła i uciekła, jak najszybciej potrafiła, w tylko dla niej znanym kierunku.

Z uśmiechem na ustach pomaszerowałam do domu, oczywiście musiałam zwracać na siebie uwagę, w końcu, nie codziennie, widzą dziewczynę całą we krwi.

Przed domem stał radiowóz i dwa samochody, jeden należący do rodziców, a drugi, do mojego brata. Pewnie już dawno zgłosili moje zaginięcie.

Westchnęłam i z szybko bijącym sercem, otworzyłam drzwi. Docierający do mnie zapach, charakterystyczny dla tego domu sprawił, że poczułam się senna.

Powoli przeszłam przez korytarz, prosto do salonu. Było to dość duże pomieszczenie, pomalowane na beżowo, meble w kolorze jasnego brązu poustawiane były wokoło telewizora. Na jednej z kanap siedziała moja mama. Twarz miała całą zapuchniętą od płaczu, a u jej boku stał tata, próbując ją pocieszyć. Na stole leżały jakieś papiery i moje zdjęcia. W pokoju panował taki chaos, że nikt chyba, nie zauważył mojego wejścia.

Odchrząknęłam. Wszyscy spojrzeli na mnie. Na początku, nie mogli się otrząsnąć z szoku. Matka wstała i podbiegła do mnie. Nic nie powiedziała, tylko przytuliła moje ciało, prawie mnie przy tym dusząc.

-Mamo, dusisz mnie. - Wyszeptałam do jej ucha, nie mogłam normalnie tego powiedzieć, za mocno ściskała moje ciało. Kobieta puściła mnie i ze łzami w oczach, spojrzała.

-Gdzie ty byłaś, Thea? Tak się martwiliśmy, ja się martwiłam. - Dopiero teraz spostrzegła, jak wyglądam jednak kiedy zatrzymała wzrok na mojej szyi, pobladła. -Oh, Boże. Skarbie, ugryźli cię.

- Wszystko w porządku. - Skłamałam, nie chciałam jej martwić. - Idę wziąć prysznic.

Jak powiedziałam tak i zrobiłam, następnie poszłam do swojego pokoju i zasnęłam. Znowu śnił mi się jakiś koszmar, kilka razy budziłam się z krzykiem, by znów próbować oddać się w objęcia Morfeusza, jednak kiedy to nie następowało, myślałam.

Najbardziej dręczyły mnie wspomnienia z wczorajszych wydarzeń. Miałam wyrzuty sumienia, że nie powiedziałam o osobie, która mnie ugryzła.

Nadal pamiętam ten błysk pięknych, brązowych oczu i jego ciemne włosy. To nie jest normalne, że myślę w ten sposób o królu wampirów, który na dodatek prawie mnie zabił.

Powinnam być przerażona na samą wzmiankę o nim tak jak większość ludzi żyjących w tym mieście.

Powinnam go nienawidzić za to, co mi zrobił i obawiać się, że zachce zrobić to ponownie.

I obawiałam się, byłam przerażona na samą myśl o nim, ale jednocześnie nie mogłam się powstrzymać przed fantazjami o nim.

poniedziałek, 13 lutego 2017

Prolog

Zayn

Szedłem ciemnymi zakątkami Londynu. Była piękna noc, księżyc lekko oświetlał mi drogę. Samochody szybko przejeżdżały ulicami, przechodnie spuszczali wzrok, przyspieszając tempa lub wchodząc pospiesznie do pierwszego lepszego budynku.

Ludzie się nas bali. Nie dziwię im się. Tu, w mieście, w którym rządzą wampiry, ludzie są zastraszani i zmuszani do strasznych rzeczy. Mimo że próbują żyć normalnie, nie mają żadnych praw.

Nie rozumiem, dlaczego Lydia zgodziła się, by ludzie normalnie pracowali, chodzili do szkół, jakoś zarabiali na swe i tak nędzne życie.

Starają się nas tępić, ale karą za zabicie jednego z nas jest śmierć, bardzo bolesna, długa i na pewno nieprzyjemna. Nas, wampirów jest bardzo mało. Mimo że rocznie "przebudzają" się nowi to ludzie, wilkołaki czy inni mordują nas od setek lat. Na świecie jest wiele nowych, ale z tymi starszymi już gorzej.

Kilkuletniego wampira może zabić nawet kilkuminutowy pobyt na słońcu. Zwykłe przebicie kołkiem też wystarczy. Z wiekiem lat, młody wampir uodparnia się na wszystkie czynniki szkodzące mu, staje się również silniejszy i szybszy. Coraz trudniej jest go zabić, a po kilkuset latach, teoretycznie nie ma rzeczy, która spowodowałaby jego śmierć.

Jest jednak osoba, o której wie niewielu. Jako jedyna, będzie mogla zabić każdego. Wilkołaka, człowieka czy kogoś takiego jak ja.

Istnieje również rytuał, o którym wie jeszcze mniej istot nadnaturalnych, a zwykły człowiek nie ma nawet o tym pojęcia. Nie ma specjalnej nazwy, ale do jego wykonania potrzebne są specjalne przedmioty i osoby, które nie są dostępne dla wszystkich. Jedną z potrzebnych osób, do wykonania go, jest najstarszy wampir na świecie.

Ja jestem tą osobą. Wraz z kilkoma moimi przyjaciółmi rządzimy tym miastem. Są również inne miasta, jednak to nie my sprawujemy tam władze, a inne wampiry podporządkowane naszej woli.
Lydia jest drugim najstarszym wampirem na Ziemi. Została przebudzona niedługo po mnie, koło dwóch lat. Jako nowy wampir pochodzenia królewskiego, musiałem przebudzić kogoś, kontynuując tradycję.

Ja przemieniłem uroczą brunetkę o niezwykłe zielonych oczach, niestety została zabita przez łowcę, parę miesięcy później przerywając przy tym moją linię krwi. Aby uniknąć wymarcia mojego gatunku, postanowiłem założyć miasto. Miasto wampirów okazało się jednak porażką, wyśmiany przez wuja dokładnie 20 miesięcy później, poznałem blondynkę o śmiesznie różowych oczach, niezwykłym charakterze i wytrwałości, a na imię miała Lydia.

Dziewczyna z początku była zagubiona jak każdy nowo przebudzony wampir. Kiedy rozkazano jej przemienić kogoś, przypomniała mi się dawna idea założenia własnego miasta, którego mieszkańcami byłyby same wampiry.

Zgodziła się, uznając to za świetny pomysł. Zaczęliśmy wcielać mój plan w życie kilka dni później, kiedy mój wuj zmarł, czyniąc mnie królem niewielkiego miasteczka.

Takim sposobem przebudził się Liam oraz Louis. Szybko się zaprzyjaźniliśmy, wszystkie przebudzone wampiry miały obowiązek stworzyć kolejnego w ciągu trzech tygodni, inaczej zostawali zabijani. Ta dosyć brutalna metoda dążenia do celu, umocniła mnie jako łowcę.

Harry dołączył do nas jako ostatni, przebudzony przez Liama. Od samego początku był
bezwzględnym wojownikiem, co mi się spodobało. Dołączył do nas, aby wspólnie rządzić i przebudzać następnych.

Dotąd niewiele się zmieniło, tylko świat się rozwinął, co znacznie umożliwiło nam życie. Sam sposób rządzenia również nie uległ dużej zmianie. Nasze decyzje nie podlegają dyskusji, a konsekwencją sprzeciw jest sroga kara zależna od nastroju Harrego, który odpowiada za wymierzanie kar. On po prostu lubi przemoc, jest brutalny i nie ma litości, przez co niewiele osób się nam sprzeciwia.

Spojrzałem na niebo, wielki biały księżyc zakrywały jasne chmury. Zupełnie jakby próbowały go przed czymś chronić.

Odwróciłem od niego wzrok, idąc przed siebie. Kierowałem się do domu moich przyjaciół. Mimo, że mieszkali w odnowionym zamku, który z zewnątrz wyglądał na bardzo stary, dziwiłem się, jak cała czwórka się tam mieści. Budynek sam w sobie był duży, ale było tam mało dużych pokoi nadający się na sypialnie, gdyż większość największych pomieszczeń była już zagospodarowana.
Mieliśmy omówić nowe prawa dla ludzi. Nie rozumiem sensu tego, ich powinno się trzymać w klatkach jak zwierzynę, która zresztą są, albo używać ich jako niewolników, a nie pozwalać swobodnie chodzić po tym świecie. Niestety, Lydia uparła się, aby mieli te same prawa co my.
Obrończyni zwierząt się znalazła.

Nie chciałem się z nią kłócić, nigdy nic dobrego z tego nie wynikało, więc nie dyskutowałem na ten temat i zgodziłem się omówić te głupie prawa, nieważne jak bardzo idiotyczne mi się one wydawały.
Spacerując, znów spojrzałem w niebo. Z tego miejsca, księżyc zakrywało o wiele mniej chmur.
Czyżby te się poddały?

Zupełnie jak ludzie, tak bardzo łatwo jest ich do czegoś zniechęcić.

Robiąc kolejny krok, poczułem stopniowo nasilające się łaskotanie w żyłach. Tak właśnie objawiał się nasz głód, co zaliczałem do wad bycia istotą nieśmiertelna. Nasze ciało przestawało się starzeć, nie potrzebowaliśmy tlenu, jedyne co napędzało nasz organizm, to krew. Niektórzy z nas piją zwierzęcą, wysysając ją zapewne z jakichś wiewiórek, inni żywili się ludzka, jak ja.

Rozglądnąłem się po parku, którym właśnie szedłem. Głęboko wciągnąłem powietrze, do mojego nosa dotarł słodki zapach. Spojrzałem w tamtym kierunku, zobaczyłem nawet uroczą blondynkę. Miała złote włosy, mały zadarty nosek oraz duże, zielone oczy.

Jaka szkoda, że jest tylko jedzeniem. Jako wampir zdobywałaby serca wielu mężczyzn.

Podszedłem do niej z zamiarem pożywienia się. Miałem zamiar się z nią trochę zabawić, a nie spieszyło mi się aż tak bardzo, żeby odmówić sobie zabawy.

Stanąłem przed nią. Głęboko wciągnęła powietrze i położyła rękę na piersi.

-Przepraszam, jeżeli panią wystraszyłem, proszę mi uwierzyć, nie chciałem tego. - Uśmiechnąłem się sztucznie, pokazując moje białe zęby, żeby mieć więcej zabawy.

-Oh, nic się nie stało. Pojawiłeś się tak znienacka, że myślałam, że jesteś wampirem. - Zaśmiała się cicho jakby to, co powiedziała, było śmieszne. Nigdy nie zrozumiem poczucia humoru ludzi.

-O tej porze jest ich tutaj sporo. Co taka dziewczyna jak ty robi w parku o tej porze?

-Wyszłam na krotki spacer, zanim się jeszcze ściemniło, ale nim się obejrzałam, było już zupełnie ciemno.

Nie odpowiedziałem jej, tylko uśmiechnąłem się na jej głupotę. Chciałem jeszcze postać, ale mój głód stawał się coraz bardziej odczuwalny, na co cicho warknąłem.

-Ja już chyba pójdę, naprawdę zrobiło się późno. - Powiedziała szybko, chyba zorientowała się, z kim właśnie rozmawiała.

-Poczekaj. - Chwyciłem jej ramię i spojrzałem w te zagubione oczy pełne strachu. Uśmiechnąłem się, na co ona odpowiedziała tym samym.

Głupia.

Zatopiłem kły w jej szyi. Położyłem ręce na talii dziewczyny, kiedy zaczęła się wyrywać. Sekundę potem poczułem w moich ustach ten wspaniały smak, który jednak nie był taki sam, jak innych ludzi.
Był o wiele słodszy i sprawiał, że chciałem więcej. Z cichym pomrukiem jeszcze bardziej wpiłem się w jej szyję. Zaczęła słabnąć, dlatego objąłem ją mocniej, żeby mi się nie wyślizgnęła z rąk.

Jej krew była o wiele bardziej sycąca niż normalnej osoby, wiec postanowiłem jej nie zabijać. W sumie to mógłbym jej w ten sposób podziękować za krew, która sprawiła, że poczułem się o wiele silniejszy, niż powinienem być po zwykłym posiłku.

Oderwałem się od jej szyi i delikatnie zlizałem wypływającą z jej szyi kroplę krwi. Upuściłem bezwładne ciało na trawę, po czym usatysfakcjonowany otarłem usta wierzchem dłoni i ruszyłem w kierunku domu moich przyjaciół.